Artykuły

 

 Wywiad z Krzysztofem J. Kwiatkowskim.

Redaktor:  Początki przygody z survivalem. – Co było pierwszym impulsem, który zaprowadził Pana w świat survivalu? – Czy były jakieś konkretne wydarzenia z dzieciństwa lub młodości, które ukształtowały Pana zainteresowanie przetrwaniem? – Kto lub co miało największy wpływ na Pana pasję do survivalu? (książki, filmy, mentorzy, doświadczenia)?

K J.K: Zacznę od tego, że mój ojciec, Sławomir Kwiatkowski, wraz z rodziną, uciekał z – polskiego wówczas – Brześcia nad Bugiem, kiedy radzieckie wojska wkraczały na polskie tereny. Przewodnik, który wszystkich wyprowadzał przez dzikie tereny (za spore pieniądze)… zdradził. W ten sposób wszyscy zostali wyłapani przez Rosjan i trafili do łagrów. Mój ojciec trafił do łagru Suchoje-Bezwodnoje. Kiedy losy wojny zaczęły się zmieniać, zaczęto więźniów wypuszczać. Wówczas ojciec wraz z kolegami ruszyli… Jego opowieść jest opisana w książce „Operacja Market-Garden”, jak to wędrowali w rozmaity sposób na południe, a po drodze przebywając Irak, Iran, później opływając statkiem Afrykę od południowej strony, by ostatecznie wylądować na Wyspach Brytyjskich i dotrzeć do formującej się w Szkocji brygady spadochronowej. Dowódcą był Stanisław Sosabowski. Tam właśnie ojciec stawał się komandosem, chociaż wtedy jeszcze takie jednostki nie powstały. Na pewno robiło do na mnie ogromne wrażenie, zwłaszcza, że kiedy miałem 12-14 lat, ojciec zorganizował wakacje na rowerach. Pociągiem dojechaliśmy do Olsztyna – wraz z rowerami – skąd już pojechaliśmy nad morze. Wówczas ojciec pokazał swój kunszt organizacji i przetrwania. To było robienie schronienia w lesie, bo nie mieliśmy namiotów, rozpalanie ognia i gotowanie w menażkach. Wówczas to ojciec przekazał mi motto „Jeżeli masz problemy, udaj się z tym do ludzi”. I tak działaliśmy, aby zjeść na trasie choćby obiad. Czułem się najprawdziwszym podróżnikiem jadący w nieznane…

Red: Pierwsze kroki i nauka – Jak wyglądały Pana pierwsze próby survivalu? Były to samodzielne eksperymenty, czy uczył się Pan od kogoś? – Czy pamięta Pan swój pierwszy poważny survivalowy wyjazd lub test swoich umiejętności? Co wtedy się wydarzyło? – Jakie błędy popełnił Pan na początku i czego one nauczyły?

K J.K: Tak od ojca otrzymałem sporą wiedzę i nauczyłem się odpowiedzialności, zaradności, podstawowych technik i sprytu. Potem… wyjechałem w Bieszczady z młodymi ludźmi. Pierwszy wyjazd był „zwyczajny” – pole biwakowe, masa namiotów, w pobliżu sklepik. Było nam bardzo dobrze. W żadnym wypadku nie nazwałbym tego „survivalem”, zwłaszcza, że jeszcze nie znałem tego słowa. Jednak – dzięki wsparciu innych biwakowiczów – czegoś się nauczyliśmy. Bieszczady mnie oczarowały, zatem następnego roku ruszyliśmy w znacznie dziksze miejsca, już bez ludzkiego tłumu. Najpierw trafiliśmy na rodzinę, która pozwoliła nam bytować w pobliżu ich domu. Następnego roku przyjechaliśmy znów w to przyjazne miejsce, ale założyliśmy obozowisko w pewnym oddaleniu. Sporo tu się nauczyliśmy. W kolejnych latach uznaliśmy, że jesteśmy już bywalcami, zatem ruszyliśmy w nieznane. Było to trochę „na nosa”, ale dało ogromną frajdę. Ponieważ poznaliśmy wcześniej pewne reguły, tym razem udaliśmy się do nadleśnictwa w Cisnej i tam otrzymaliśmy sporo wskazówek. W ten sposób trafiliśmy do schroniska Jaworzec. Tam można było również rozstawić namioty (było nas nieco więcej) i robić wyprawy w najbliższe okolice. Dopiero potem, dzięki pomocy leśników, dostaliśmy się w miejsce dzikie. Tak uważaliśmy, bo jednak miejscowi tu bywali i wokoło było sporo dróg i ścieżek. Leśnik opiekujący się tym terenem wprowadził nas na sporę górę, doprowadził do miejsca, które przez kolejne lata stało się naszą stałą siedzibą. I właśnie tutaj, jeden z uczestników, westchnął z lubością i powiedział: „To jest zupełnie jak survival”. I stało się…

Red: Survival jako styl życia – W którym momencie survival przestał być tylko hobby, a stał się ważną częścią Pana życia? – Czy zdarza się Panu stosować techniki survivalowe na co dzień, nawet w zwykłych, miejskich sytuacjach? – Jak znajomi reagowali na Pana pasję? Czy ktoś dołączył do Pana w tej drodze?

K j.k: Przyjeżdżaliśmy tu na nasz survival przez wiele lat… Częste bywanie w naszym zaczarowanym miejscu w Bieszczadach sprawiło, że nie wyobrażaliśmy sobie lepszych wakacji. A poza tym z roku na rok – mądrzeliśmy. Potem okazało się, za nasza wiedza stworzyła wspaniały zbiór, który przydawał się na co dzień, zwłaszcza, że rozmaite zdarzania ukazały nam, że nabyliśmy sporej sprawności w… kontaktach z różnymi ludźmi, niekoniecznie przyjaznymi. Szczególnie ten element ukazał, że survival nie oznacza siedzenia w dziczy i palenia ognia. To już było prawdziwe dorastanie.

Red: Inspiracje i autorytety – Czy miał Pan jakieś survivalowe autorytety ? – Czy jakaś książka, film lub program szczególnie wpłynęły na Pana podejście do survivalu? – Czy czerpie Pan inspiracje z tradycyjnych metod przetrwania (np. techniki rdzennych plemion)

K J.K: Owszem, poznawałem ludzi zajmujących się survivalem, pojawiły się książki o survivalu, poznałem Jacka Pałkiewicza, z którym się zaprzyjaźniłem. Byłem zapraszany na różne zloty w terenie, gdzie mogłem opowiadać swoje survivalowe przygody.

Red: Przełomowe doświadczenia – Czy był moment, w którym survival uratował Panu życie lub zdrowie? – Jakie najtrudniejsze wyzwanie survivalowe Pan podjął i czego go nauczyło? – Czy zdarzyło się Panu kiedyś zrezygnować lub poddać w trakcie próby przetrwania?

K J.K: Nie miałem w swoim życiu dramatycznych zdarzeń, albo też takich zdarzeń nie uważałem za dramatyczne, bo do nich przywykłem i miałem swoje rozwiązania. Bardzo często improwizowałem, zwłaszcza wówczas, kiedy sytuacja survivalowa wiązała się ze spotkaniem nieprzychylnych czy bojowo nastawionych ludzi. Ale byłem już wtedy z tym obyty – pracowałem jako wychowawca w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Nie czułem strachu, chociaż czasem przybywali tam zdecydowani buntownicy. Miałem już swój styl działania, a przed wszystkim kompletnie nie czułem strachu, nie poddawałem się emocjom i zawsze byłem „niezwykle zrównoważony”. Mało tego – w tej pracy nauczyłem się, a także stworzyłem, zbiór słów oraz całych sfomułowań, które ukazywały mnie jako człowieka, który wszystko ogarnia i nie da się go przestraszyć czy wzburzyć. To był najlepszy test na sprawdzenie „survivalu wśród ludzi”.

Red: Filozofia i przekaz – Co survival zmienił w Pana życiu poza umiejętnościami technicznymi? (np. podejście do przyrody, odporność psychiczną) – Jak Pan uważa – czy survival to tylko zestaw technik, czy też pewna filozofia życia? – Co chciałby Pan przekazać ludziom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z survivalem?

K J.K: Wszystko powyższe – jak sądzę – pokazało wszelkie przemiany, które we mnie zachodziły. Mało tego – ta moja filozofia przechodziła na wychowanków – z roku na rok poważniej i więcej. Pracowałem w ośrodku 24 lata. Po pierwszych paru latach byłem już tym, którego wychowankowie nie obrażali, którego słuchali i cenili. Na pewno choćby dlatego, że nie byłem wychowawcą siedzącym w pokoju wychowawców. Robiłem mnóstwo rozmaitych zajęć – strzelanie z wiatrówek, chodzenie do lasu (tuż obok), do kin i teatrów, nawet do filharmonii i opery. Wyjeżdżaliśmy także do jednostek wojskowych na nasze zgrupowania, najczęściej do kawalerii powietrznej. Okazało się nagle, po latach, że pokochali oni poranną zaprawę. Dla innych – rzecz nie do przyjęcia. Mogę szczerze wyjawić, że nigdy mi nic nie zagrażało. Podpowiem, że chłopcy z mojej grupy, na samym początku oznajmiali nowoprzybyłym wychowankom, że ja jestem pod ochroną i mają mnie zawsze słuchać. Stało się też to, że wszyscy mogliśmy sobie ufać. Jeżeli jakiś nowy czy nierozważny wychowanek uwidocznił swoje głupie myśli – zaraz był doprowadzany do porządku – w rozmowie, nie przez groźby czy przemoc. Moja szczególna uwaga: byłem poważnie zdziwiony, że niektórzy wychowawcy nie zauważali zmian w wychowankach (sądzili, że ich ujarzmili krzykiem), ani nie szukali tego w sobie. Podsumowując dodam, że survival na pewno jest dziedziną do zastosowania w całym życiu. Tu ważniejsze jest kształtowanie własnej psychiki, a nie zabawa w ognisko.

Dziękujemy za wywiad .

 Wywiad z Krzysztofem J. Kwiatkowskim.

Redaktor:  Początki przygody z survivalem. – Co było pierwszym impulsem, który zaprowadził Pana w świat survivalu? – Czy były jakieś konkretne wydarzenia z dzieciństwa lub młodości, które ukształtowały Pana zainteresowanie przetrwaniem? – Kto lub co miało największy wpływ na Pana pasję do survivalu? (książki, filmy, mentorzy, doświadczenia)?

K J.K: Zacznę od tego, że mój ojciec, Sławomir Kwiatkowski, wraz z rodziną, uciekał z – polskiego wówczas – Brześcia nad Bugiem, kiedy radzieckie wojska wkraczały na polskie tereny. Przewodnik, który wszystkich wyprowadzał przez dzikie tereny (za spore pieniądze)… zdradził. W ten sposób wszyscy zostali wyłapani przez Rosjan i trafili do łagrów. Mój ojciec trafił do łagru Suchoje-Bezwodnoje. Kiedy losy wojny zaczęły się zmieniać, zaczęto więźniów wypuszczać. Wówczas ojciec wraz z kolegami ruszyli… Jego opowieść jest opisana w książce „Operacja Market-Garden”, jak to wędrowali w rozmaity sposób na południe, a po drodze przebywając Irak, Iran, później opływając statkiem Afrykę od południowej strony, by ostatecznie wylądować na Wyspach Brytyjskich i dotrzeć do formującej się w Szkocji brygady spadochronowej. Dowódcą był Stanisław Sosabowski. Tam właśnie ojciec stawał się komandosem, chociaż wtedy jeszcze takie jednostki nie powstały. Na pewno robiło do na mnie ogromne wrażenie, zwłaszcza, że kiedy miałem 12-14 lat, ojciec zorganizował wakacje na rowerach. Pociągiem dojechaliśmy do Olsztyna – wraz z rowerami – skąd już pojechaliśmy nad morze. Wówczas ojciec pokazał swój kunszt organizacji i przetrwania. To było robienie schronienia w lesie, bo nie mieliśmy namiotów, rozpalanie ognia i gotowanie w menażkach. Wówczas to ojciec przekazał mi motto „Jeżeli masz problemy, udaj się z tym do ludzi”. I tak działaliśmy, aby zjeść na trasie choćby obiad. Czułem się najprawdziwszym podróżnikiem jadący w nieznane…

Red: Pierwsze kroki i nauka – Jak wyglądały Pana pierwsze próby survivalu? Były to samodzielne eksperymenty, czy uczył się Pan od kogoś? – Czy pamięta Pan swój pierwszy poważny survivalowy wyjazd lub test swoich umiejętności? Co wtedy się wydarzyło? – Jakie błędy popełnił Pan na początku i czego one nauczyły?

K J.K: Tak od ojca otrzymałem sporą wiedzę i nauczyłem się odpowiedzialności, zaradności, podstawowych technik i sprytu. Potem… wyjechałem w Bieszczady z młodymi ludźmi. Pierwszy wyjazd był „zwyczajny” – pole biwakowe, masa namiotów, w pobliżu sklepik. Było nam bardzo dobrze. W żadnym wypadku nie nazwałbym tego „survivalem”, zwłaszcza, że jeszcze nie znałem tego słowa. Jednak – dzięki wsparciu innych biwakowiczów – czegoś się nauczyliśmy. Bieszczady mnie oczarowały, zatem następnego roku ruszyliśmy w znacznie dziksze miejsca, już bez ludzkiego tłumu. Najpierw trafiliśmy na rodzinę, która pozwoliła nam bytować w pobliżu ich domu. Następnego roku przyjechaliśmy znów w to przyjazne miejsce, ale założyliśmy obozowisko w pewnym oddaleniu. Sporo tu się nauczyliśmy. W kolejnych latach uznaliśmy, że jesteśmy już bywalcami, zatem ruszyliśmy w nieznane. Było to trochę „na nosa”, ale dało ogromną frajdę. Ponieważ poznaliśmy wcześniej pewne reguły, tym razem udaliśmy się do nadleśnictwa w Cisnej i tam otrzymaliśmy sporo wskazówek. W ten sposób trafiliśmy do schroniska Jaworzec. Tam można było również rozstawić namioty (było nas nieco więcej) i robić wyprawy w najbliższe okolice. Dopiero potem, dzięki pomocy leśników, dostaliśmy się w miejsce dzikie. Tak uważaliśmy, bo jednak miejscowi tu bywali i wokoło było sporo dróg i ścieżek. Leśnik opiekujący się tym terenem wprowadził nas na sporę górę, doprowadził do miejsca, które przez kolejne lata stało się naszą stałą siedzibą. I właśnie tutaj, jeden z uczestników, westchnął z lubością i powiedział: „To jest zupełnie jak survival”. I stało się…

Red: Survival jako styl życia – W którym momencie survival przestał być tylko hobby, a stał się ważną częścią Pana życia? – Czy zdarza się Panu stosować techniki survivalowe na co dzień, nawet w zwykłych, miejskich sytuacjach? – Jak znajomi reagowali na Pana pasję? Czy ktoś dołączył do Pana w tej drodze?

K J.K: Przyjeżdżaliśmy tu na nasz survival przez wiele lat… Częste bywanie w naszym zaczarowanym miejscu w Bieszczadach sprawiło, że nie wyobrażaliśmy sobie lepszych wakacji. A poza tym z roku na rok – mądrzeliśmy. Potem okazało się, za nasza wiedza stworzyła wspaniały zbiór, który przydawał się na co dzień, zwłaszcza, że rozmaite zdarzania ukazały nam, że nabyliśmy sporej sprawności w… kontaktach z różnymi ludźmi, niekoniecznie przyjaznymi. Szczególnie ten element ukazał, że survival nie oznacza siedzenia w dziczy i palenia ognia. To już było prawdziwe dorastanie.

Red: Inspiracje i autorytety – Czy miał Pan jakieś survivalowe autorytety ? – Czy jakaś książka, film lub program szczególnie wpłynęły na Pana podejście do survivalu? – Czy czerpie Pan inspiracje z tradycyjnych metod przetrwania (np. techniki rdzennych plemion)

K J.K: Owszem, poznawałem ludzi zajmujących się survivalem, pojawiły się książki o survivalu, poznałem Jacka Pałkiewicza, z którym się zaprzyjaźniłem. Byłem zapraszany na różne zloty w terenie, gdzie mogłem opowiadać swoje survivalowe przygody.

Red: Przełomowe doświadczenia – Czy był moment, w którym survival uratował Panu życie lub zdrowie? – Jakie najtrudniejsze wyzwanie survivalowe Pan podjął i czego go nauczyło? – Czy zdarzyło się Panu kiedyś zrezygnować lub poddać w trakcie próby przetrwania?

K J.K: Nie miałem w swoim życiu dramatycznych zdarzeń, albo też takich zdarzeń nie uważałem za dramatyczne, bo do nich przywykłem i miałem swoje rozwiązania. Bardzo często improwizowałem, zwłaszcza wówczas, kiedy sytuacja survivalowa wiązała się ze spotkaniem nieprzychylnych czy bojowo nastawionych ludzi. Ale byłem już wtedy z tym obyty – pracowałem jako wychowawca w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Nie czułem strachu, chociaż czasem przybywali tam zdecydowani buntownicy. Miałem już swój styl działania, a przed wszystkim kompletnie nie czułem strachu, nie poddawałem się emocjom i zawsze byłem „niezwykle zrównoważony”. Mało tego – w tej pracy nauczyłem się, a także stworzyłem, zbiór słów oraz całych sfomułowań, które ukazywały mnie jako człowieka, który wszystko ogarnia i nie da się go przestraszyć czy wzburzyć. To był najlepszy test na sprawdzenie „survivalu wśród ludzi”.

Red: Filozofia i przekaz – Co survival zmienił w Pana życiu poza umiejętnościami technicznymi? (np. podejście do przyrody, odporność psychiczną) – Jak Pan uważa – czy survival to tylko zestaw technik, czy też pewna filozofia życia? – Co chciałby Pan przekazać ludziom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z survivalem?

K J.K: Wszystko powyższe – jak sądzę – pokazało wszelkie przemiany, które we mnie zachodziły. Mało tego – ta moja filozofia przechodziła na wychowanków – z roku na rok poważniej i więcej. Pracowałem w ośrodku 24 lata. Po pierwszych paru latach byłem już tym, którego wychowankowie nie obrażali, którego słuchali i cenili. Na pewno choćby dlatego, że nie byłem wychowawcą siedzącym w pokoju wychowawców. Robiłem mnóstwo rozmaitych zajęć – strzelanie z wiatrówek, chodzenie do lasu (tuż obok), do kin i teatrów, nawet do filharmonii i opery. Wyjeżdżaliśmy także do jednostek wojskowych na nasze zgrupowania, najczęściej do kawalerii powietrznej. Okazało się nagle, po latach, że pokochali oni poranną zaprawę. Dla innych – rzecz nie do przyjęcia. Mogę szczerze wyjawić, że nigdy mi nic nie zagrażało. Podpowiem, że chłopcy z mojej grupy, na samym początku oznajmiali nowoprzybyłym wychowankom, że ja jestem pod ochroną i mają mnie zawsze słuchać. Stało się też to, że wszyscy mogliśmy sobie ufać. Jeżeli jakiś nowy czy nierozważny wychowanek uwidocznił swoje głupie myśli – zaraz był doprowadzany do porządku – w rozmowie, nie przez groźby czy przemoc. Moja szczególna uwaga: byłem poważnie zdziwiony, że niektórzy wychowawcy nie zauważali zmian w wychowankach (sądzili, że ich ujarzmili krzykiem), ani nie szukali tego w sobie. Podsumowując dodam, że survival na pewno jest dziedziną do zastosowania w całym życiu. Tu ważniejsze jest kształtowanie własnej psychiki, a nie zabawa w ognisko.

Dziękujemy za wywiad .

Surwiwal czy Survival? Liczy się Twoja gotowość i umiejętności. My wiemy, co jest wartościowe i w jaki sposób przeprowadzić jakościowe spotkania w plenerze, lesie, biurze oraz szkole, aby przygotować Cię na nieznane.

Social media

Obserwuj i bądź na bieżąco